Wpatruję się w okno samolotu. Na horyzoncie co chwilę pojawiają się ośnieżone szczyty. Z łatwością rozpoznaje Annapurne, Manaslu oraz Dhaulagiri... tyle o tych górach czytałem jako dziecko i zawsze marzylem, aby je zobaczyć na własne oczy. Teraz moje marzenia o Himalajach się spełniają. Lecimy w dwójkę. Rzęd dalej wpatrzony w szybę okienka Krzychu - towarzysz mojej podróży. Poznaliśmy sięw Chamonix. Rok temu, w ostatnich dniach października byliśmy w Dolomitach. Pogoda była kiepska - siedząc w schronie przy herbacie z rumem snuliśmy plany o górach. A może tak za rok o tym czasie będziemy w Nepalu ? - powiedziałem. Pomysł bardzo się spodobał.
I fatycznie. Dokładnie za rok siedzieliśmy w samolocie. Po długiej ciekawej podróży z miedzylądowaniem w Delhi i kilkunastogodzinnymoczekiwaniu na połączenie jesteśmy w Kathmandu. Miasto trochę nas przeraziło. Wąskie uliczki pełne były trąbiących oraz jeżdżących w różne strony samochodów i motorów. W różne strony - należy rozumieć dosłownie, ponieważ nikt tutaj nie baczył na obowiązujące przepisy drogowe. Co chwilę dopadają nas naciągacze oferując rożne uslugi oraz towary. Jesteśmy twardzi i nie dajemy się. Śpimy w turystycznej części miasta - na Thamelu. Spotykamy znajomych z lotniska i wspólną ekipą wyruszamy na podbój miejscowych knajpekPoznajemy też Sylwię, Polkę , która mieszka na stałe w Kathmandu wraz ze swoim nepalskim chłopakiem. Drugba - tak ma imię, jest właścicielem agencji trekkingowej. Współnie oprowadzają nas po mieście, po buddyjskich świątyniach i po miejscach, o których turyści nie wiedzą. Kathmandu ma swój urok i czar.
Po trzech dniach spędzonych w stolicy Nepalu, obładowani cieżkimi plecakami udajemy się na lotnisko. Przed nami lot do Lukli - wioski leżącej w sercu Himalajów. W konću przyszedł czas na realizację naszego górskiego planu. Jako że nasz start opóźnial się z godziny na godzine, w sali odpraw zaczęlo robić się tloczno. Obserwujemy ludzi. Nasza uwagę zwrócia pewna trójka osób. Trochę niewyraźnie wyglądala dwójka z nich. Chyba zabalowali wczoraj za bardzo:). Trzeci kolega co chwilę donosił do nich ożeźwiające napoje. Okazalo się, że to koledzy z Krakowa. Mają podobny plan do naszego... kilkakrotnie nasze szlaki się spotykały. W sumie bardzo fajne Krakusy
W końcu lecimy.... Samolot typu awionetka, dwudziestoosobowy. Kabina pilota niczym nie oddzielona od pasażerskiej, więc było widać co pilot kombinuje:) Od stewardesy dostajemy poczęstunek: po cukierku i watę do uszu. Lecimy ponad chmurami, co chwilę pojawiają się widoki na góry. Niby fajnie, tylko gdzie jest lotnisko między tymi szczytami ? Okazało się, że pilot zna jego położenie na pamięć, bo
w pewnym momencie wlatujemy w chmury. Wpadamy w turbulencje. Wszyscy pasażerowie przerażeni. Lecimy miedzy dwiema górami a przed nami trzecia, na której zboczu jest ok. trzysta metrów pasa do lądowania. Lądujemy, tradycyjne oklaski i jesteśmy na miejscu. Niewątpliwie lot dostarcza wielu mocnych wrażen. Jesteśmy w Lukli. Wysokość 2840 m. Wszędzie pełno wojska. Lotnisko otoczone jest zasiekami i stanowiskami strzelniczymi. Sytuacja jest troche niestabilna - w górach podobno grasują maoiści. No ale nic na to nie możemy poradzić ..... więc wyruszamy na podbój Himalajów!